piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 20

(rok 2018)

*Savannah*

Nadszedł czerwiec. Była pierwsza noc tego lata.
- Brandon! To już! - zawołałam brata. Po dziewięciu miesiącach w końcu nadszedł ten dzień.
- Już Savi! Dzwonię po chłopaków i jedziemy! - oznajmił i po chwili już byliśmy w drodze.
- Au! Ale boli! - krzyczałam i jęczałam.
- Wytrzymaj jeszcze trochę. Zaraz będziemy na miejscu. - uspokajał mnie Eian.
- Łatwo Ci mówić. To nie Ty jesteś Sav. - zgasił go Brennan.

Dojechaliśmy to szpitala. Pielęgniarki się mną zajęły, a chłopacy zostali na korytarzu i czekali. Męczyłam się długo, ale czego się spodziewałam przy dwójce dzieci.
- Gratulacje. Ma pani zdrową córeczkę i zdrowego synka. - lekarz podał mi oba maleństwa, które od razu przytuliłam.
- Witajcie aniołki. Jestem waszą mamą. - szepnęłam i ucałowałam ich główki.

Jakiś czas później, nawet nie wiem ile, leżałam na sali poporodowej, tuląc swoje skarby.
- Cześć siostra. Jak się czujesz? - Brandon wszedł do sali i usiadł na krześle obok.
- Dobrze. Od tak długiego czasu, w końcu jestem szczęśliwa. - odparłam.
- Brennan i Eian także chcą przyjść. Zawołać ich?
- Pewnie. Są prawie jak rodzina.
Po chwili w pomieszczeniu pojawili się Benko i McNeely.
- I jak tam nasza nowa mama? - rzucił ze śmiechem Bren i oparł się rękoma o krzesło mojego brata.
- Cudownie. Zobacz jakie są podobne do ojca... - wzrokiem wskazałam na śpiące w w moich ramionach rodzeństwo.
- Istny Flaggy. Szkoda, że ten wariat już ich nie zobaczy... - odezwał się Eian. - Ale ma przynajmniej trzech fajnych wujków.
- I ile cioć... Sierrah, Rynnah... - zaczęłam wyliczać.
- Ale ma fajnie. Będzie dostawać duuuużo prezentów na święta. - ekscytował się Bren.
- Zmieniając temat... Zastanawiałaś się jakie dasz im imiona, czyje nazwisko...? - zaproponował McNeely.
- Myślałam. Nazwisko Hudson, bo on pewnie się do nich nie przyzna. A imiona... Dla córeczki Esperanza, a dla synka Matheo. Pięknie nie?
- Rzeczywiście. Piękne imiona dla pięknych dzieci. - Eian posłał mi szczery uśmiech.
Cieszę się, że mam takich przyjaciół...

--------------------------------
Jutro Sylwester... Macie jakieś plany?
Z racji, że to ostatni rozdział w tym roku, chciałabym życzyć wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku! Niech ten 2017 rok będzie jeszcze lepszy, a wena dopisuje ;)

piątek, 23 grudnia 2016

Rozdział 19

(rok 2018)

*Brennan*

Miesiąc później otworzyliśmy klub. Ja byłem barmanem, Brandon DJ-em, Eian i Sav zajmowali się biletami oraz papierkową robotą.
- Kochanie, odbierzesz przesyłkę z alkoholem od kuriera? - spytałem Hudsona.
- Pewnie, skarbie. - ciemnowłosy pocałował mnie w usta. - Opłacona?
- Nie. Zapłacisz, jak sprawdzisz zawartość. - poinstruowałem go.
- Okay. A Ty gdzie idziesz?
- Mam coś do załatwienia na mieście... Niebawem wrócę. - opuściłem klub i pojechałem do jubilera. Postanowiłem, że oświadczę się ukochanemu.

Tego wieczora jak zwykle stałem za barem. Ruch był spory, bo to otwarcie. Ledwo nadążaliśmy z zamówieniami. Jedyny Brandon miał luz, bo zapodawał hity wiosny.
- Eian, zastąpisz mnie przez chwilkę? - spytałem McNeely'ego, który od razu się zgodził.
Podszedłem do Hudsona i zdjąłem mu z uszu słuchawki.
- O co chodzi? - był zdezorientowany.
- Chcę coś powiedzieć. - wytłumaczyłem mu i wyciszyłem muzykę. - Proszę wszystkich tu zebranych o uwagę. Chciałbym na waszych oczach zapytać kogoś dla mnie ważnego czy... - spojrzałem ukochanemu prosto w oczy. - Czy... Zostanie mój na zawsze. - klęknąłem na jedno kolano. -  Brandon, chcę spędzić z Tobą resztę życia. A Ty ze mną? - otworzyłem pudełeczko z pierścionkiem.
- Bren, oczywiście, że chcę. Kocham Cię! - wyciągnął rękę, bym nałożył na jego palec pierścionek, a zgromadzeni ludzie zaczęli klaskać.
Gdy wstałem, rzucił mi się na szyję i czule pocałował. Nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy.

Po pracy pojechaliśmy do niego i, w ukryciu przed Sav, otworzyliśmy szampana. Wypiliśmy po lampce i poszliśmy do jego sypialni. Położyliśmy się na łóżku i zaczęliśmy się rozbierać. Gorące pocałunki, romantyczne słowa... Najlepsza noc w życiu...

------------------------------
OMG, jeden z moich ulubionych rozdziałów w moje imieniny. A ten co przypadnie pierwszy w Nowym Roku to już w ogóle kocham.
Buziaczki :* i do napisania.
Wiki R5er

piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 18

(rok 2018)
*Brandon*

Zakład upadł dwa dni temu. Byliśmy w biurze i pakowaliśmy rzeczy do pudeł.
- Dużo tego... - stwierdziła Savannah i usiadła na obrotowe krzesło, by przejrzeć dokumentację. - No proszę, nawet mam tu umowę Lexa, gdy dołączył do The Heirs... - rzuciła z uśmiechem, lecz po chwili znów posmutniała.
Od kiedy Flagstad zniknął jest z nią coraz gorzej. Mało je, mało śpi, dużo się zadręcza... A będąc w ciąży nie jest to wskazane.
- Słuchajcie, a tą drukarkę też zabieramy? - spytał Eian, wskazując na sprzęt okazałych gabarytów.
- Tak. To od Brena z domu. - odparłem, więc McNeely i Benko wynieśli sprzęt do auta.
- Ooo... Kolejny list od Alexa! - Savi wyjęła, spomiędzy rachunków, zmiętą kartkę. - Popatrz. - pokazała mi ją.

'Drodzy kumple z The Heirs,
Wiedziałem, że po moim zniknięciu przeczytacie mój pamiętnik. Wiedziałem też, że wykonacie mój plan. Przepraszam, jeśli zrujnowało to firmę, której tak szczerze nienawidziłem. Może dlatego, że nie lubię zmarłych, a być może z innego powodu...
Tak czy inaczej, odszedłem i jestem na 99% pewien, że nie wrócę. I nie chodzi tu już tylko i wyłącznie o zdradę czy pracę. Tu chodzi o mnie, ale nie będę się o tym rozpisywał, bo nie o to mi chodzi.
Zapamiętajcie jedną radę na przyszłość ~ bądźcie sobą i bądźcie szczęśliwi.
Alex Flagstad'

- Czyli to, że się zabił jest bardziej prawdopodobne niż myśleliśmy... Flaggy ma nierówno pod czaszką, ale cóż. Nie mamy wpływu na to czy ktoś nas zrani i zawiedzie, ale mamy wpływ na to kto to zrobi... - powiedziałem coś na styl 'Gwiazd Naszych Wina', również Johna Greena.
- Mądre to. - Sav wstała od biurka i włożyła kartkę do swojej torebki. - Pomożesz mi z segregatorami? Są ciężkie, a ja nie mogę dźwigać... - spojrzała na mnie  błagalnym wzrokiem.
- Pewnie siostra. - podniosłem z ziemi pudła i zaniosłem do samochodu Brennana.
A co do niego... Od tamtego dnia jesteśmy razem. Z początku ciężko nam było się przyzwyczaić, a tym bardziej przyznać do związku, ale teraz już jest wspaniale. Rodziny zaakceptowały naszą odmienność.
- Możemy jechać. - Savi z pudełkiem z naszymi kubkami, także przyszła do auta.
Wsiedliśmy do pojazdu i ruszyliśmy. Od teraz trzeba będzie zarabiać w inny sposób...

piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział 17

(rok 2018)

*Savannah*

Poranek jak zwykle. Prysznic, śniadanie i do pracy. Tym razem wybrałam się z chłopakami karawanem, gdyż nie był to zwykły pogrzeb. Był to pogrzeb w stylu Alexa.
- Na pewno wszystko gotowe? - spytałam ich, gdy zmierzaliśmy do kostnicy.
- Tak. Wszystko gotowe zgodnie z planem.

Punktualnie o 11 zaczęła się uroczystość. Brandon odmówił różaniec, Eian zagrał jeden utwór na organach, ksiądz odprawił nabożeństwo, a ja zrobiłam zdjęcia. Dopiero, gdy Bren zamknął trumnę zorientowałam się do czego doprowadziłam. Na trumnie Murzyna kazałam przybić kiść bananów. Nie zdążyłam powstrzymać chłopaków, bo włączyli wcześniej przygotowaną muzykę. O kurdę...

Gdy wszystko dobiegło końca, podeszła do mnie matka tego Murzyna. Była oburzona. Wykrzyczała mi prosto w twarz, że zrówna nasz zakład z ziemią i tego typu.
Zniszczyłam wszystko. Najpierw Alex odszedł z mojej winy, teraz zakład upadł przez moją głupotę... Gdyby nie fakt, że jestem w ciąży, już dawno odebrałabym sobie życie jak Lex...

piątek, 2 grudnia 2016

Rozdział 16

(rok 2018)

*Eian*

Dni mijały, brzuszek Savannah rósł, a nasz zakład jakoś funkcjonował.
- Słuchajcie, znalazłam to w pamiętniku Alexa, który dała nam Hannah. - oznajmiła nam Savi, gdy siedzieliśmy w pracy, jednego lutowego dnia. - Flaggy wpadł kiedyś na pewien pomysł. Powiem tyle, kiść bananów na trumnie.
- Nie sądzisz, że to zbyt ryzykowne? - spytał Bren.
- Nie. To dobry pomysł. A z resztą, czego się nie zrobi dla dawnego kumpla... - upierała się przy swoim.
- W sumie Sav ma rację. Alex prawdopodobnie się powiesił na różańcu, a jego brat zginął tego samego dnia w wypadku. A ten cały Jack, który wtedy przyjechał... Wydaję mi się podejrzany. Mówi, że Alex nie żyje, a odbiera od niego SMS-y... - zacząłem się zastanawiać.
- Numer upamiętniający Alexa... Coś a'la z książki Johna Greena 'Szukając Alaski'. - Brandon podłapał klimat.
- Przy następnym pochówku to wykonamy. - zdecydowała i wróciła do płacenia rachunków przez internet.

Jeszcze tego samego tygodnia przyjechał do nas Jack.
- Kolejny kumpel mi umarł. - oznajmił od wejścia. Ten gość to ma pecha.
- Podaj nam dane i zapłać, a my się wszystkim zajmiemy. - poinstruowałem go.
Chłopak posłusznie podał dane kolegi, które Savannah wklepała do systemu. Jack uiścił opłatę i poszedł. Jutro będzie wielki dzień...

Tego południa w domu Hudsonów ustaliliśmy szczegóły. Brandon kupił bananany, Sav przewiązała je czarną wstążką, ja przybiłem je do trumny w miarę możliwości. Bren dobrał jakieś egzotyczne nuty, zamiast tych wszystkich smętów. Późnym wieczorem położyliśmy się spać, by rano upamiętnić Flagstada...

-------------------------------
O Boże! Jak ja kocham ten pomysł z kiścią bananów - długi czas nie mogłyśmy przestać się z tego śmiać z Rikeroholic, a gdy na to wpadłyśmy to była noc.
Ciekawi co dalej? Next już za tydzień.
Buziaczki :*

piątek, 25 listopada 2016

Rozdział 15

(rok 2017)

*Alex*

Doleciałem samolotem do Ameryki Południowej, a konkretnie do Roseau. Samochodem terenowym, który otrzymałem przy zakupie posesji, dotarłem na swoje ranczo. Wstawiłem bagaże do środka i poszedłem przejść się po okolicy.
- Alex? - usłyszałem za plecami, więc się odwróciłem.
- Jack? Nie wierzę. Tyle czasu to już minęło. Miło Cię widzieć, stary. - wyściskałem go.
- Co tu robisz, Flaggy? Nigdy nie chciałeś mieszkać w Roseau…
- Wiele się zmieniło. Dużo przeszedłem, zdecydowanie za dużo…
- Kobieta?
- Tak. Myślałem, że mnie kocha, a ona zdradziła mnie z bratem kumpla.
- Uuu… To nieciekawie…
- Ale to nie wszystko. Miałem także dość swojej pracy. Gitarzysta w The Heirs, okay. Pracownik zakładu pogrzebowego, bardzo nie. Po prostu nie lubię trupów. A zniknięcie to najlepsze rozwiązanie moich kłopotów, więc jestem. Kupiłem ranczo, zostaję na stałe.
- Fajnie. Znów będziemy spędzać razem czas jak to było w dzieciństwie. – ucieszył się, ale ja wcale nie byłem tego taki pewien. Liczyłem na odrobinę spokoju, samotności...
- Muszę już iść. – rzuciłem, patrząc na zegarek. Chciałem jak najszybciej zamknąć się w swojej posiadłości.
- Szkoda… Ale na pewno się jeszcze spotkamy. – ubrał na głowę kapelusz i ruszył w pole.
Po ponad półgodzinnym spacerze, wróciłem do siebie i rozpakowałem bagaże. Przypomniało mi to o trasie z The Heirs… Ile razy Brennan rozpakowywał się w hotelu, nawet na jedną noc, a my później wrzucaliśmy jego rzeczy jak popadnie, by zdążyć na samolot… Trochę mi za nimi tęskno, ale nie wrócę. To wszystko zaszło już za daleko…

- Alex, śpisz? – Savi szturchała mnie nosem, gdy jednej nocy, spałem u niej.
- Nie, a co? – odparłem, ziewając.
- Głodna jestem. Pizza na kolację to za mało. – mruknęła.
Leniwie zwlokłem się z łóżka i poszedłem do kuchni, by przygotować jej kanapki. W pomieszczeniu zastałem Brandona, który siedział z butelką Tequili i rozpaczał nad swoim losem.
- Wszystko dobrze? – zapytałem.
- Nic nie jest dobrze… Ludzie nie chcą umierać, więc mniej zarabiam… Czasami to wszystko wydaje mi się do bani… - szlochał.
- Nie martw się. Jakoś się ułoży, zobaczysz. – pocieszyłem go.
- A tak właściwie, to co Ty tu robisz?
- Yyy… Nocuję u Sav. Boi się burzy, którą na dziś zapowiadali.
- Aha. To ja idę spać. – wstał i chwiejnym krokiem ruszył do swojej sypialni.

Siedząc na kanapie w ogromnym salonie, słyszałem tylko słowa Brandona 'Wszystko wydaje mi się do bani…'. Miał rację. Miłość jest do bani. Sława jest do bani. Życie jest do bani. Ze złością rzuciłem trzymanym w ręce kieliszkiem o podłogę, a następnie podniosłem jeden z odłamków i przyłożyłem go do nadgarstka.
- To przez Ciebie, Sav Hudson! Za tę głupią miłość! – krzyknąłem i wbiłem sobie szkło.

--------------------------------------
Witajcie serdecznie!
Rikeroholic - nie ładnie tak czytać przedpremierowo przed ramię, bo potem jest 'Nocowałem u Sav. Bałem się jej zakłopotanej twarzy.'.
Mała ciekawostka: Roseau w Ameryce Południowej istnieje naprawdę.
Uwielbiam końcówkę tego rozdziału, a wy?
Jeśli jesteście ciekawi co dalej zapraszam na next za tydzień!
Pozdrowionka :)

piątek, 18 listopada 2016

Rozdział 14

(rok 2017)

*Eian*

Dojechaliśmy na miejsce. Brandon pierwszy wyskoczył z auta i wbiegł do domu, zderzając się w drzwiach z Brennanem.
- Um... Sorry. - rzucił, patrząc Benko prosto w oczy.
- Nie szkodzi. Miło, że taki przystojny chłopak na mnie wpadł. - Bren posłał mu promienny uśmiech. On ewidentnie coś czuje do Hudsona.
- Yyy... Dzięki? - odparł lekko pytająco.
- Może wejdziemy? - zaproponowałem.
- Pewnie. - perkusista wpuścił nas do domu, a sam gdzieś poszedł.
- Brandon? Eian? Co tu robicie? - Savi, wyraźnie zaskoczona poderwała się z kanapy, gdzie obściskiwała się z Tylerem.
- Mamy wiadomość. Od Lexa. - oznajmiłem.
- Jaką wiadomość? - spojrzała na nas zaciekawiona.
- Widziałem się z nim dziś. Przyjechał do LA po resztę swoich ubrań. O osiemnastej miał samolot, leciał tam gdzie kupił ranczo. - Brandon zaczął jej opowiadać o spotkaniu z Flagstadem.
- Powiedziałeś mu, i co? - Savannah wyraźnie się przejęła.
- Powiedział, że nic to nie zmieni, a z jego gestów czy ruchów nic nie szło wywnioskować. - Brandon przytulił siostrę.
- Co? Savannah jest w ciąży? - Tyler dopiero się ocknął.
- No tak. Z Alexem. - potwierdziłem.
- Wiesz co księżniczko? - odwrócił się twarzą do dziewczyny. - Przypomniałem sobie, że mam narzeczoną. Sorry, śliczna. - rzucił beznamiętnie i poszedł do siebie.
- Tylko nie płacz. - przytuliłem Hudson. - Masz nas. Swoich prawdziwych przyjaciół. - pogładziłem jej włosy. - No i jeszcze bliźniaki. Cześć szkraby. Tu wujek Eian. - pogłaskałem ją po brzuszku, a ta uśmiechnęła się lekko.
- Mam nadzieję, że nie piłaś alkoholu od kiedy wiesz? - spytał ją brat.
- Oczywiście, że nie. Nie umiałabym ich skrzywdzić... - dotknęła ręką brzucha. - Są częścią mnie i Alexa...

Tę noc spaliśmy u Brennana w Santa Barbara, a o poranku ruszyliśmy w drogę powrotną. Pędziliśmy 100km/h po leśnej drodze, gdy nagle wyskoczyła sarna.
- Bren uważaj! - Brandon chwycił ręce Benko na kierownicy, a nogą wcisnął hamulec. Udało się.
- Dzięki Brandon. Nie wiem jakby to się skończyło, gdyby nie Ty. Tyle razy tędy jeździłem i nic się nie działo... Dziękuję. - uśmiechnął się serdecznie.
- A może tak ru... - zacząłem, ale nie dokończyłem, bo zobaczyłem jak Brandon i Brennan się całują. Rozumiecie? Oni się całowali! - Ekhem. - odchrząknąłem. - Jedziemy dalej?
- Tak, tak. - Benko odsunął się od Hudsona i odpalił silnik.
Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki czekają mnie jako cześć The Heirs...

piątek, 11 listopada 2016

Rozdział 13

(rok 2017)

*Brandon*

Od zniknięcia Alexa minął już tydzień. Flagstad nie wrócił, a list to jedyna wiadomość od niego.
- Brandon wychodzę! - oznajmiła Savi, która kierowała się do wyjścia ze swoją dużą torebką. - Jadę z Brennanem do Santa Barbara.
- Okay. Za ile będziesz? - spytałem.
- Za trzy dni, w poniedziałek. - odparła i wyszła.
Zostałem w mieszkaniu sam i zacząłem się zastanawiać czy jeszcze coś mogę zrobić w sprawie Alexa. Wybrałem w telefonie numer do niego i zadzwoniłem. Jeden sygnał, drugi...
- Halo. To Ty Brandon? - usłyszałem głos Flaggy'ego .
- Alex! Martwimy się o Ciebie. Gdzie jest mój najlepszy pod słońcem gitarzysta? - zagadnąłem serdecznie.
- Ja? W Los Angeles. Wpadłem po resztę rzeczy. - odpowiedział. - A co? Chcesz się spotkać?
- No pewnie! Mam newsa. - zgodziłem się.
- Dziś o czwartej w XOXO.- rzucił i się rozłączył.
Do spotkania jeszcze sześć godzin. Strasznie się denerwowałem, bo co jeśli się rozmyśli i nie przyjdzie?

Chwilę przez czwartą zjawiłem się na miejscu. Zdjąłem okulary przeciwsłoneczne (późną jesienią słońce jest bliżej ziemi, więc mocniej razi w oczy) i usiadłem przy stoliku. Punktualnie o czwartej w drzwiach XOXO ujrzałem znajome loki. Flagstad podszedł i się do mnie dosiadł. Nałożył swoje ciemne okulary na głowę i uśmiechnął się do mnie głupio.
- Mów jaki to news. Za dwie godziny mam samolot. - zaczął prosto z mostu.
- Dziś rano znalazłem to w pokoju Savi. - wyjąłem z kieszeni zdjęcie USG i podałem Lexowi. - Zobacz. Podobno będziecie mieli bliźniaki. – dodałem.
Alex westchnął cicho. Z wyrazu jego twarzy nic nie umiałem wyczytać.
- To czemu mi tego nie powiedziała? Tylko niepotrzebnego stresu jej narobiłem… - odezwał się po chwili. – Ale teraz to i tak niczego nie zmieni. Mam zarezerwowany lot, kupione ranczo... Przykro mi. - wstał od stolika, z powrotem nasunął okulary na nos i wyszedł.
Zostałem sam, znów. Schowałem zdjęcie USG, dopiłem swoją czekoladę z bitą śmietaną, zapłaciłem i również opuściłem kawiarenkę.

Pod drzwiami mojego domu czekał Eian.
- Stary, gdzieś Ty był? Czekałem pół godziny. Mieliśmy razem obejrzeć mecz ulubionej drużyny Alexa. - zaczął.
- Byłem w XOXO. Z Alexem. - odparłem i wpuściłem Eiana do środka.
- I co? Wróci do nas? - pytał podekscytowany.
- Nie. Kupił ranczo, dziś wylatuje. - odpowiedziałem i nalałem do szklanek soku pomarańczowego, z czego jedną podałem McNeely'emu. Usiadłem obok i kontynuowałem opowiadanie o spotkaniu z Lexem.
- Savi jest w ciąży!? - przerwał mi nagle. - Musimy pilnować by nie piła więcej alkoholu. Wiesz przecież, że ma z tym problem.
- Oho... Musimy jechać do Santa Barbara jeszcze dziś! - podniosłem się z kanapy i zacząłem szukać kluczyków do auta.
- Racja. Z Brenem i Tylerem prędko będzie pijana. - zgodził się ze mną.
Kwadrans później byliśmy już w drodze. Mam tylko nadzieję, że Savka jest trzeźwa, a jeszcze nienarodzonym dzieciom nic nie będzie...

-------------------------
Witajcie serdecznie!

Zgadnijcie kto wczoraj był na koncercie Disco Polo?
Oczywiście, że ja i kochana Rikeroholic. Dzisiejszy rozdział specjalnie dla niej.

W rozdziale padła nazwa restauracji - muszę powiedzieć, że XOXO istnieje naprawdę, zlokalizowane jest w Bydgoszczy i jest jednym z moich i Rikeroholic ulubionych miejsc. A to wszystko dlatego, że barman z wyglądu przypomina Brandona...

Pozdrawiam i zapraszam na next za tydzień <3

piątek, 4 listopada 2016

Rozdział 12

(rok 2017)

*Brennan*

Przyjechaliśmy na działkę pod LA. Savi pierwsza weszła do domu i podniosła ze stołu kartkę. Przeczytała jej treść i odwróciła się do nas z łzami w oczach.
- On nie wróci... Nigdy nie wróci... - zaszlochała,  Brandon od razu ją przytulił.
- Ale jak to? - spytałem.
- Napisał, że mam o nim zapomnieć... Rozumiesz? - spojrzała na mnie.
- Co? Czemu? - dopytywał Eian.
- Bo... Bo... Nie mogę Wam powiedzieć! Nie mogę! - podniosła ton głosu i schowała pod bluzkę kartkę od Lexa.
- Coś mu zrobiłaś, czy co? - Brandon próbował wyciągnąć coś od niej.
- Ja tylko... Raz... - przerywała co chwilę, dobierając słowa, by się nie wydać.
- Co raz? Mów szybko. - ponaglałem ją.
- Całowałam się z twoim bratem, Bren. - wyznała.
- Co? Z Tylerem? Trzymajcie mnie... - upadłem kolanami na podłogę.
- Zrobiłaś coś więcej z nim? - Eian spojrzał jej w oczy, jakby umiał wyczytać z nich prawdę.
- Nie. Nic więcej. Jeszcze. - odparła i zawstydzona spuściła głowę.
- To nic takiego. Może trochę się pofocha i wróci. Nie martw się. Słyszałaś, co mówiła jego siostra. Alex tak ma. - podniosłem się i przytuliłem Savkę.
- Coraz mniej w to wierzę. Może będziemy już wracać? - zmieniła temat.
- Pewnie. Robi się coraz później. - ruszyłem do wyjścia, a oni za mną.

Jechaliśmy Aleją Lipową gdy zaczęło się chmurzyć.
- Ohoho... Zaraz będzie padać. - odezwał się Brandon.
- I będzie burza. Błysło się tam. - Eian pokazał coś za oknem.
Kątem oka zauważyłem, że Savi śpi ze słuchawkami w uszach. Nic nie mówiłem, dodatkowo ściszyłem radio.
Mijały minuty, a wiatr zrywał się coraz mocniejszy. W pewnym momencie nastąpiło oderwanie chmury. Deszcz padał obfity, widoczność była ograniczona. Zatrzymałem auto przed przejazdem kolejowym zbyt gwałtownie, aż Savannah otworzyła oczy i rozejrzała się zdezorientowana.
- Ale ulewa... - westchnęła, patrząc przez okno.
- Pada w rytm 'Taken'. - powiedziałem, bo akurat przyszło mi to na myśl.
W tym momencie zapory się uniosły i ruszyliśmy. Kawałek dalej było rondo. Oczywiście musieliśmy zjechać nie tym zjazdem. Wjechałem po płaskiej powierzchni przy brzegu ulicy, aby zawrócić i gdy prawie mi się udało wpadłem w dziurę. Przeklnąłem pod nosem i dodałem gazu by wrócić na jezdnię. Jak na złość woda z kałuży rozbryzła się do góry, że widoczność była jeszcze gorsza.
- Alex by się przydał... - mruknęła Savka, kuląc się przy oknie.
Wyjechaliśmy na drogę i ruszyliśmy dalej.
'Puk, stuk, stuk, puk...'
- Też to słyszysz Brandon? - spytałem chłopaka.
- Yhy. Zejdź na najbliższą stację benzynową. - zarządził, więc szybko zmieniłem pas ruchu i skręciłem w prawo.
Zatrzymałem się na boku i wysiadłem z auta. Obszedłem je dookoła i nic. Zajrzałem pod nie ~ pęknięta oś łącząca koła. Zadzwoniłem do swojego mechanika, który stwierdził, że to nic takiego.
- Jedziemy. Zobaczę to jutro u innego mechanika. Ten to ciota. - wsiadłem za kierownicę.

Po chwili ruszyliśmy dalej. Warunki na drodze się poprawiły, więc jakoś dokulaliśmy się pod dom Hudsonów. Jestem wdzięczny Panu, że dojechaliśmy cali i zdrowi, a najważniejsze, że żyjemy.

------------------------------------
Witajcie serdecznie!
Dzisiaj rozdział oparty na prawdziwych wydarzeniach.
Aleja Lipowa istnieje naprawdę i zlokalizowana jest w Borach Tucholskich (Polska).
A o to i zdjęcie na dowód:
Pozdrowionka i do napisania <3

piątek, 28 października 2016

Rozdział 11

(rok 2017)

*Savannah*

Gdy prawie już spałam otrzymałam SMS-a. Wiadomość od Alexa. Odczytałam ją szybko.
'1 szuflada w twoim biurku od dołu, napis 'Won't Be Alone'.
~~~~~
'I should've known that you can't be alone.
I should've known that you won't be alone for long...''
O kurdę. Alex przysłał mi wskazówkę. Szybko poderwałam się z łóżka i otworzyłam wskazaną przez Lexa szufladę. Znalazłam. Koperta z tytułem piosenki. Otworzyłam ją szybkim ruchem i wyciągnęłam zdjęcie podpisane 'I saw you with him today...' i datą. Na fotografii byłam ja całująca się z Tylerem. Super. Dowiedział się. A ja się martwiłam, że odejdzie, bo nie mówię mu całej prawdy. A on wiedział...  Schowałam zawartość koperty z powrotem i położyłam się spać.

Rankiem zeszłam do kuchni i usiadłam przy stole ze szklanką soku pomarańczowego.
- Jak się spało? - spytał mój brat.
- Całkiem dobrze. - odparłam i upiłam łyk napoju. - Pomyślałam sobie, że skoro dziś jest taka piękna pogoda to pojedziemy na tą działkę?
- Pewnie. Zadzwonię po Brena i Eiana. Wyjedziemy o dziesiątej. - odparł i podał mi jajecznicę na talerzu. - Smacznego. - dodał i usiadł naprzeciwko mnie ze swoją porcją.
Nic mu nie wspomniałam o SMS-ie od Alexa.  Nie chciałam, by miał o mnie złe zdanie i obwiniał za wszystko.

O dziesiątej wyjechaliśmy spod naszego domu. W radiu leciały same hity tej jesieni, za oknem świeciło słońce. Mijaliśmy jeziora, rzeki, lasy... W końcu dotarliśmy. Pierwsza weszłam do domku i dostrzegłam na stole kartkę.

'Droga Savannah,
wiem, że kiedyś to przeczytasz, więc piszę. Chcę abyś pamiętała, że Cię kochałem, kocham i być może będę kochać dalej, lecz to co zrobiłaś... Zdrada boli najbardziej. Próbowałem zapomnieć, próbowałem się z tym pogodzić... Ale na marne. Widok Ciebie i Tylera całujących się na plaży w Santa Barbara złamał moje serce, zniszczył nasze relacje.
Dziękuję Ci jednak za wszystkie wspólne chwile i przepraszam za odejście bez pożegnania. Mam nadzieję, że Tobie uda się o mnie zapomnieć i ułożysz sobie życie z Tylerem Benko.
Na zawsze Twój, Alex'

Ścisnełam kartkę w dłoni i próbowałam powstrzymać łzy.
- On już nie wróci. - oznajmiłam, odwracając się do reszty. - Nigdy nie wróci...

piątek, 21 października 2016

Rozdział 10 [18+]

(rok 2017)

*Alex*

Był późny listopadowy wieczór. Siedziałem otulony ciepłym kocykiem w prowizorycznym domku na dość sporej powierzchni działkowej pod LA i pisałem list. List do Savannah. Byłem pewien, że tu przyjedzie i go przeczyta.

- Alex już wystarczy. Więcej nie dam rady zjeść. - Savi kręciła głową, gdy próbowałem dać jej do buzi ostatni kęs bułki.
- Ale to już ostatni. Proszę... - zrobiłem słodką minkę, aż uległa.
Po posiłku zabrałem ją na rękach do tzw. części sypialni właśnie tego domku. Położyłem ją na tapczan i nachyliłem się nad nią.
- Jesteś najlepsza. - pocałowałem ją w usta, co odwzajemniła.
- A Ty najcudowniejszy. - odparła i wpiła się w moje usta.
Całowaliśmy się coraz namiętniej. Sav wskoczyła mi na kolana i zdjęła koszulkę. Rękoma bawiła się włosami na mojej klacie, językiem łaskotała mnie po lewym uchu, dotykała kolczyka. Rozebrałem ją do pasa i delikatnie wargami miziałem jej skórę, palcami pieściłem biust. Nie potrzebowaliśmy słów, wystarczyły spojrzenia i westchnienia. Równocześnie pozbyliśmy się dolnych części garderoby tej drugiej osoby i wtedy się zaczęło. Ona podniecała mnie, ja ją.
- Savi... Zaraz... Nie wytrzymam... Jesteś gotowa? - oddychałem szybko, więc ciężko mi się mówiło.
- Yhy. - mruknęła mi do ucha i oplotła mnie nogami lekko powyżej bioder. Położyliśmy się, by było wygodniej. Delikatnie w nią wszedłem,  a ona cicho jęknęła. Powoli, powoli... Coraz szybciej... Bardziej zdecydowanie... I... Doszliśmy. Opadliśmy obok siebie z trudem łapiąc powietrze. Odgarnąłem spocone kosmyki włosów z twarzy Savannah, a następnie przeczesałem swoje loki.
- I jak? - spytałem, patrząc jej prosto w oczy z szerokim uśmiechem na ustach.
- Niesamowicie. Dziękuję Alex. - pocałowała mnie czule i położyła głowę na wysokości mojego serca. Objąłem ją ramieniem i tak w siebie wtuleni zasnęliśmy.

Zacząłem jeszcze raz czytać list do Savi. Zawarłem w nim krótkie przeprosiny, podziękowania, uczucia... Podpisałem kartkę 'Na zawsze twój, Alex' i opuściłem domek. Zbyt wiele wspomnień, np. to jedno, które sobie przypomniałem siedząc na tym samym tapczanie co wtedy. Napisałem SMS-a do Savi z dwoma wersami piosenki mojego dawnego zespołu i wskazówką, gdzie znajdzie jedną z przyczyn mojego odejścia.
'I should've known that you can't be alone.
I should've known that you won't be alone for long...'


piątek, 14 października 2016

Rozdział 9

(rok 2017)

*Brandon*

Z samego rana udaliśmy się do Chicago. Głęboko wierzyłem, że Alex jest u siebie w domu i wszystko się wyjaśni. O 14 tamtejszego czasu byliśmy pod jego domem. Zapukałem do drzwi, które po chwili otworzyła mi średniego wzrostu dziewczyna.
- Dzień dobry. Jesteśmy z The Heirs i szukamy Alexa. - odezwałem się jako pierwszy.
- Proszę, wejdźcie. Porozmawiamy. - wpuściła nas do mieszkania i zaprosiła do salonu. - Tak w ogóle to jestem Hannah. Siostra Alexa. - przedstawiła się, więc my zrobiliśmy to samo.
- Przyjechaliśmy tu w konkretniej sprawie. Dwa dni temu Alex zniknął. Szukaliśmy go w LA, ale tam go nie ma... - zacząłem wszystko wyjaśniać. - Pomyślałem, że wrócił do domu, do Chicago.
- Bo był tu. Zabrał swoje rzeczy i wyjechał. Bez żadnych wyjaśnień. - odparła Hannah.
- Co? Był tu? - Sav poderwała się z miejsca. - Czemu on ciągle gdzieś odchodzić bez słowa? - spytała, patrząc na jego siostrę.
- To jest Alex. Jego jest trudno zrozumieć. Czasami on sam siebie nie rozumie. Taki już się urodził... - dziewczyna powoli się przed nami otwierała. - Czesto znikał z domu na kilka dni, ale zawsze wracał. Może teraz jest tak samo. - dodała.
Oby tak było... Nie byłem w stanie dluzej znosić tej niepewności, tego upijania się Savi, tego wszystkiego. Z całego serca pragnąłem by było jak dawniej.

Po obiedzie jaki zaproponowała nam mama Alexa ~ pani Micheale Flagstad, wyruszyliśmy w drogę powrotną.
- Jak myślisz, twój brat byłby mną zainteresowany? - Savi spytała Brennana, gdy staliśmy w korku tuż przy wyjeździe z Chicago.
- Może, gdyby nie miał dziewczyny. - odparł nasz perkusista. - Tyler jest bardzo kochliwy, więc to prawdopodobne. - dodał, a ja zacząłem się zastanawiać czy to przypadkiem nie ma jakiegoś związku ze zniknięciem Alexa. Może Sav go zdradzała z bratem Brena?
- To dobrze. Nie lubię być sama. - rzuciła i spojrzała na Eiana. - Nie Eian. Z Tobą bym się nie umówiła, bo to mogłoby źle wpłynąć na zespół. - powiedziała jakby wiedziała o czym McNeely myśli.
- Wcale bym nie chciał. Życie kawalera jest fajne. A po za tym masz rację. Zespół jest najważniejszy. - odezwał się Eian.
- A może by tak zastanowić się gdzie jest Alex? - przerwałem im pogaduszki na błahe tematy.
- A może jest na tej działce pod LA, gdzie mnie kiedyś zabrał? - zaproponowała Savannah.
- Flagstad Cię gdzieś zabierał? - spytałem zaskoczony. Tyle razy zapierali się uczuć, że to aż dziwne. Może i Bren coś tam o nich mówił, ale trudno było w to uwierzyć.
- No tak. Na taką małą działkę pod LA. Może pojedziemy to sprawdzić? - wlepiła we mnie swoje wielkie czekoladowe oczka.
- Pojedziemy. Jutro. Na dziś już wystarczy podróży. - zgodziłem się i podgłośniłem radio. Na dziś już dość mam klekotania Savki.