Był chłodny październikowy dzień. Starsza pani wynajęła nas na pogrzeb
swojego męża.
Jeśli się
zastanawiacie dlaczego to już wyjaśniam... Od jakiegoś czasu prowadzimy zakład
pogrzebowy. Savannah, moja siostra, zajmuje się rezerwacjami i rachunkami,
czyli papierkową robotą. Ja, Brennan, Eian i Alex jesteśmy natomiast od
karawanu, trumny i pochówku, a czasami różańca.
Ale wracając do teraźniejszości... Nasza czwórka jak zwykle udała się
karawanem na cmentarz pod kostnicę. Brennan zaparkował z boku budynku i
weszliśmy do środka. Dziś tylko urna i zdjęcie z czarną wstążką. Stanęliśmy pod
ścianą i czekaliśmy w ciszy do godziny 11. Wtedy Alex wyszedł na środek ze
swoim różańcem od pierwszej komunii i rozpoczął modlitwę. Gdy skończył, Eian, siedzący
przy organach, zagrał jakąś smętną piosenkę, aż kilka babć się rozpłakało. Po
dwóch utworach przyszedł ksiądz i odprawił krótkie nabożeństwo, a następnie
opuściliśmy kostnicę. Wstawiłem urnę oraz zdjęcie do karawanu i gdy całą
czwórką byliśmy w nim, ruszyliśmy, puszczając kolejne pogrzebowe pieśni. Na
miejscu był jeszcze krótki obrządek i Alex mógł włożyć urnę do wykopanego dołu,
a następnie razem z nami odebrać wiązanki od bliskich i je poukładać.
Około 13 wsiedliśmy z powrotem do karawanu i skierowaliśmy się do
zakładu, gdzie czekała już Sav. Gdy zauważyła, że wysiadło nad tylko trzech,
zapytała:
- Gdzie jest Alex?
- No właśnie, Brandon gdzie zgubiłeś
Flaggy'ego? - Brennan spojrzał się na mnie i oparł dłonie na biodrach.
- Przecież szedł za nami... Nie mógł od tak
zniknąć... - odezwał się Eian i usiadł na krześle przy biurku, a następnie upił
łyk herbaty ze stojącego na nim kubka.
- A widzisz go tutaj? - spytała wyraźnie już
zła Savannah.
- No, nie widzę... - McNeely rozejrzał się po
pomieszczeniu.
- Musimy iść go szukać. Na zewnątrz nie jest
zbyt ciepło, a zmierzch zapada coraz szybciej. - wstała od biurka i ubrała
płaszczyk oraz szalik.
- Savi ma rację.
Chodźcie chłopcy. - delikatnie objąłem siostrę i opuściliśmy nasz zakład
pogrzebowy. - Ja i Bren pójdziemy w lewo, a wy idźcie w prawo. – zarządziłem.
- Zgoda. – dziewczyna mi przytaknęła i chwyciła
się Eiana pod ramię.
Rozeszliśmy się
i zaczęliśmy poszukiwania.
Wieczorem spotkaliśmy się w moim domu.
- Ani śladu Flaggy'ego. – oznajmiła Sav przy
kolacji.
- U nas też. - dodał Brennan.
- To gdzie on do cholery jest? - zapytał Eian.
- No chyba nie zniknął w jakiś magiczny sposób? Takie rzeczy to w bajkach, a
nie tu.
- Może wrócił od razu do siebie? –
zaproponowałem.
- A próbował ktoś się z nim skontaktować? -
Benko dopiero nas uświadomił, że przecież możemy zadzwonić na komórkę Alexa.
- No nie, ale teraz to zrobię. – dziewczyna
wyjęła telefon i wybrała numer do chłopaka. - Nie odbiera. - odpowiedziała po
dłuższej chwili i zrezygnowana odłożyła telefon na bok. – I co teraz?
- Idźcie się wszyscy położyć. Rano wznowimy
poszukiwania. – zdecydowałem.
Siostra położyła
się w swoim pokoju, a ja przygotowałem przyjaciołom materace w salonie. Sam
jednak nie mogłem zasnąć. Wciąż myślałem, gdzie jest Alex i dlaczego zniknął…
Z samego rana wyruszyliśmy znów
szukać Alexa. Zwiedziliśmy wszystkie miejsca, w których lubił bywać,
odwiedziliśmy jego znajomych i rodzinę. Nigdzie ani śladu.
- Sprawdziliśmy już wszystko. – odezwał się
McNeely.
- To gdzie on może być? – Sav była bliska
obłędu.
Czasem wydaje mi
się, że podkochiwała się we Flagstadzie. Może nawet coś ich łączyło, choć oboje
starali się to ukrywać.
- Naprawdę nic więcej nie przychodzi Wam do
głowy? Może o czymś opowiadał? Może miał jeszcze jakiś innych znajomych,
których chciał odwiedzić? – próbowałem zachęcić wszystkich do myślenia.
- A może jest na tej działce pod LA, gdzie
mnie kiedyś zabrał? - zaproponowała po dłuższej chwili Savannah.
- Flagstad Cię gdzieś zabierał? - spytałem
zaskoczony.
- No tak. Na taką małą działkę pod LA. Może
pojedziemy to sprawdzić? - wlepiła we mnie swoje wielkie czekoladowe oczka.
- Jedźmy tam! – krzyknąłem.
- A zakład? – spytał Benko. Trzeba przyznać,
że jako jedyny z nas martwił się o nasz biznes i zachował trzeźwy umysł w tej
trudnej sytuacji.
- Zmarli mogą
poczekać. Żywi nie. – odparłem, choć w głowie zaczęły pojawiać mi się
wątpliwości czy o kumplu mogę jeszcze mówić jako żywym.
Przyjechaliśmy na działkę pod LA. Savi pierwsza weszła do domu i
podniosła ze stołu kartkę. Przeczytała jej treść i odwróciła się do nas z łzami
w oczach.
- On nie wróci... Nigdy nie wróci... -
zaszlochała, a ja od razu ją
przytuliłem.
- Ale jak to? - spytałem.
- Coś mu zrobiłaś, czy co? - Brennan próbował
wyciągnąć coś od niej.
- Nic mu nie zrobiłam! – krzyknęła. – Sami
zobaczcie. – przysunęła bliżej kartkę.
„Tam, gdzie
rośnie Aleja Lipowa,
Skończy się moja
tak długa droga,
Na skraju
przepaści mnie znajdziecie,
W miejscu, o
którym tak wiele wiecie…”
- Co to za zabawy!? – wybuchnął McNeely. –
Dorosły facet i na zgadywanki mu się zebrało!?
- Spokojnie. On chyba chce, byśmy poszli jego
śladem. Może w ten sposób poznamy przyczynę jego zniknięcia. – powiedziała Sav.
- Nie mamy czasu do stracenia. Mi się wydaje,
że… - urwałem. - On chce się zabić. – dodałem z poważną miną. - Skończy się moja tak długa droga… -
zacytowałem na potwierdzenie.
- Ale gdzie mamy go szukać? – spytał Benko.
Wszyscy umilkli.
- Tam, gdzie
rośnie Aleja Lipowa! To wskazówka! – wykrzyknęła Savannah. – Tylko, gdzie to?
- Ja wiem.
Bywałem tam z nim. – odpowiedział Bren. – Wsiadajcie do wozu.
Jechaliśmy Aleją Lipową, gdy zaczęło się chmurzyć.
- Ohoho... Zaraz będzie padać. - odezwałem
się.
- I będzie burza. Błysło się tam. - Eian
pokazał coś za oknem.
Kątem oka
zauważyłem, że Savi śpi ze słuchawkami w uszach. Nic nie mówiłem, tylko dodatkowo
ściszyłem radio.
Mijały minuty, a
wiatr zrywał się coraz mocniejszy. W pewnym momencie nastąpiło oderwanie
chmury. Deszcz padał obfity, widoczność była ograniczona. Zatrzymałem auto na
poboczu zbyt gwałtownie, aż Savannah otworzyła oczy i rozejrzała się
zdezorientowana.
- Ale ulewa... - westchnęła, patrząc przez
okno.
Opady nasiliły
się. Teraz już zupełnie nic nie było widać. Brennan jechał po płaskiej powierzchni
przy brzegu ulicy, aby gdzieś zaparkować i przeczekać tę straszną pogodę, gdy niespodziewanie
wpadł w poślizg i uderzył w drzewo.
- Hej, żyjecie? – spytałem pasażerów, lecz nie
uzyskałem żadnej odpowiedzi.
Zdałem sobie
sprawę, że jako jedyny jestem przytomny, żeby nie powiedzieć, jako jedyny żywy.
Zobaczyłem jak nasz kierowca leży z zakrwawioną twarzą na kierownicy, a reszta
przyjaciół też nie jest w najlepszym stanie. Powoli wyczołgałem się z samochodu
i próbowałem zadzwonić po pomoc, ale nie było zasięgu.
- Cholerny
Flagstad! Zachciało mu się zabawy w chowanego! – wydarłem się w niebo.
Byłem wściekły.
Gdyby nasz kumpel nie zniknął, nie pojechalibyśmy go szukać, a co za tym idzie
nie było by tego felernego wypadku. Nie mogąc inaczej wezwać pomocy, zdałem się
na swój głos.
- Ratunku!
Mieliśmy wypadek! Pomóżcie! – krzyczałem, aż do utraty sił.
Kiedy załamany
brakiem jakiegokolwiek odzewu, usiadłem pod lipą, w którą uderzyliśmy, zauważyłem
wystającą z niej kartkę.
„To, że tu
jesteś znaczy, że kochasz,
Lecz zanim mnie
znajdziesz jeszcze poszlochasz.
Kieruj się w
miejsce, które kochaliśmy,
Tam, gdzie
pierwszy raz się spotkaliśmy…”
- Był tu… - pomyślałem. W mojej głowie
obudziła się nadzieja, że być może Flaggy jeszcze żyje. Tylko co to za miejsce.
Tam, gdzie pierwszy raz się spotkaliśmy… Nie zastanawiałem się nad tym dłużej,
bo nagle zobaczyłem nadjeżdżający samochód.
- Halo! Pomocy! – zacząłem nawoływać, aż
kierowca zatrzymał się. Jakimś cudem jego telefon działał i mężczyzna sprawnie
wezwał pogotowie.
Szczęśliwie okazało się, że nikomu nic poważnego się nie stało. Mieli
tylko kilka zadrapań i po trzech dniach mogli opuścić szpital.
- Dzięki Bogu, że żyjemy. – powiedział
Brennan, choć nigdy nie należał do zbytnio wierzących.
- Tylko nadal nie wiemy, gdzie jest Alex… -
odparła z rozpaczą Sav.
- Mam tu coś, co prawdopodobnie zostawił. –
szepnąłem, wyjmując z kieszeni zmięty liścik z dnia wypadku. – Nie rozumiem
tylko o jakie miejsce chodzi.
Najpierw
przeczytali chłopacy i stwierdzili, że tak jak ja nie mają pojęcia.
- Ależ oczywiście, że nie wiecie, gdzie to
jest, bo list był do mnie! – krzyknęła Savannah. – Zaprowadzę Was. To
niedaleko. – dodała entuzjastycznie.
Powędrowaliśmy za nią pełni
nadziei. Szliśmy najpierw prosto, potem długo, długo przez las, a następnie
wspinaliśmy się po pięciuset schodach na taras widokowy.
- Mówiłaś, że to będzie blisko. – oburzył się
Eian.
- Bo jest. – powiedziała Sav, nie przerywając
marszu.
- Zaraz spotkamy się z Alexem i dowiemy się
czemu w ogóle nas zostawił. – dodałem, jakby na potwierdzenie, że nie idziemy
bez sensu.
- No i już. – Savannah rozpostarła ręce niczym
figura Jezusa z Rio de Janeiro.
Stanęliśmy na
szczycie jednego z najwyższych budynków w mieście, z którego rozciągała się
niesamowita panorama.
- I gdzie ten Flaggy? – spytałem.
Nagle za naszymi
plecami pojawił się wysoki brunet z kręconymi włosami.
- Alex! – moja siostra rzuciła mu się na
szyję. – Gdzieś Ty był!? Obiecaj, że już nigdy nie wykręcisz nam takiego
numeru!
- Jasne, że nie wykręcę, bo… - zbliżył się do
krawędzi budynku.
- Co Ty chcesz zrobić!? – krzyknął Brennan,
który jako pierwszy domyślił się zamiarów chłopaka.
Flagstad zamachnął
się stopą i o mało nie spadł, bo w ostatniej chwili Sav go chwyciła za rękę.
- Ciężki jest! Pomóżcie mi! – prosiła.
Wspólnymi
siłami, z wielkim trudem, udało nam się go z powrotem wciągnąć. Kiedy wszyscy
siedzieliśmy zmęczeni na dachu, zaczęliśmy po raz pierwszy od dłuższego czasu
szczerze rozmawiać.
- Więc dlaczego chciałeś to zrobić? –
dziewczyna zwróciła się do niedoszłego samobójcy.
- Bo… - zrobił długą pauzę. – Bo nienawidzę
tej pracy. Nienawidzę tych wszystkich trupów, smętnych piosenek i ludzkiego
cierpienia. Po prostu miałem tego dość. W tej pracy nie było miejsca na miłość,
bo jak tu kochać kiedy wiesz, że kiedyś się to skończy…
- Nikt ich nie lubi. – wtrąciłem. – Ale taka
jest kolej życia. Nie rozumiem tylko, skoro nie cierpisz trupów, to czemu
chciałeś stać się jednym z nich?
- Może źle się wyraziłem. Chodziło mi o to, że
nie umiem na to patrzeć. Za szybko się wzruszam. – wyjaśnił.
- Więc cały czas chodziło tylko o to? Trzeba
było powiedzieć, a nie robić jakieś głupie podchody. – zirytowany Eian wstał z
miejsca i ruszył w kierunku wyjścia.
- Pójdę z Tobą. – rzucił Bren. - Idiota. –
dodał, patrząc na odnalezionego kolegę z nienawiścią.
- To czemu nie odejdziesz z pracy? Jest tyle
innych zawodów… - spytała łagodnie Savannah.
- Coś mnie w niej trzyma. – odparł tajemniczo,
po czym bezradnie siadł na swoje miejsce. Kiedy tak na niego patrzyłem, nagle
coś mi się przypomniało. Uświadomiłem sobie, o czym mówił mi jednego razu. Jak
mogłem być taki głupi i zapomnieć?
- Zaczekajcie! – zawołałem, odchodzących już
kolegów. – Chcecie go tak tutaj zostawić? To niepoważne. Wydaje mi się, że nie
powiedział nam wszystkiego. Prawda? – spojrzałem wyczekująco na Alexa.
- Masz rację, Brandon. – powiedział, po czym
wstał, klasnął trzykrotnie w dłonie, a na dachu pojawili się muzycy, kelner z
tortem i światowej sławy śpiewaczka operowa. – Niespodzianka! – krzyknął. –
Popatrzcie w górę. – objął ramieniem jedyną obecną wśród nas dziewczynę.
Po niebie leciał
samolot z transparentem: „Wyjdziesz za
mnie, Savannah?”. Wszyscy stali i nic nie mówili, jakby byli z kamienia.
- Oh Alex. Nie wiem co powiedzieć. – zaczęła
Sav. – Może najpierw nam wyjaśnisz po co było to wszystko? Naprawdę się
martwiłam, kiedy zniknąłeś.
- Potrzebowałem kilku dni, by to wszystko
zorganizować. Kolega podpowiedział mi, że taki nietypowy pomysł na oświadczyny
na pewno spodoba się każdej kobiecie.
- No chyba jakoś nie każdej. – wtrąciłem.
- Owszem. Sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Przyznaję, to z samobójstwem było bezsensu, ale przez chwilę myślałem, że mój
plan nie wypali, dlatego chciałem to zrobić. Bo cóż warte jest życie bez
miłości?
- Alex… Zgadzam się! – Savannah obróciła się
do niego twarzą i pocałowała go w usta.
- Zgadzasz się, ale że… - popatrzył na nią.
- Że będę twoją narzeczoną. – odpowiedziała. –
Tylko już nigdy więcej mnie tak nie strasz. – dodała, przytulając go jeszcze
mocniej.
- Wiesz… Z Tobą to ci zmarli nie są nawet tacy
straszni. – zaśmiał się.
- To może zjemy już ten tort? – zaproponował, zupełnie
z innej beczki, Benko i zaczął dzielić smakołyk między nas. Oczywiście biorąc
dla siebie największy kawałek.
Savannah i Alex stali wtuleni w siebie na dachu budynku, patrząc na
zachodzące słońce. Trzeba przyznać, że chłopak narobił nam w ostatnich dniach
niesamowitego strachu, ale chyba dzięki temu wszyscy się czegoś nauczyliśmy. Ja
dowiedziałem się, że z miłości można robić różne, czasem nawet głupie, rzeczy,
ale zdecydowanie nie potrafimy bez niej żyć.
Słodko :) Ale to oczywiście nie tak ma się skończyć ta historia... Żeby ktoś nie pomyślał, że to już całość i nie będzie przez to czytał rozdziałami, bo...
OdpowiedzUsuńUWAGA SPOILER!!!
Historia pisana rozdziałami ma zupełnie inne zakończenie.
Skąd wiem??? - bo to krótkie opowiadanko pisałam po części ja :)
Pozdrawiam i już czekam na jutro.