piątek, 6 stycznia 2017

Rozdział 21

(rok 2018)

*Brandon*

Lato minęło szybko. Nadszedł wrzesień, 20 wrzesień, dzień mojego ślubu. Ksiądz z pobliskiej parafii przyszedł do naszego domu, a raczej do ogrodu, bo tam odbywała się uroczystość.
- Gotowy? - spytała mnie siostra, ubrana w kremowo-brzoskwiniową sukienkę, schodząc po schodach z małą Esperanzą w winogronowej* sukience z uroczą koronką u dołu i kokardką na głowie.
- Tak. Gotowy. - przytaknąłem. - Brennan też. - oznajmiłem, poprawiłem swój czarny garnitur i wszyscy udaliśmy się przed dom.
Tam czekał Brennan w białym garniturze z pudrowo-różowej muszce i kwiatkiem w tym samym odcieniu, znajdującym się w kieszonce z lewej strony marynarki. Jego niesforne loki seksownie opadały mu na oczy.
Nasze rodziny były ubrane skromnie, ale elegancko. Eian w czarnych spodniach i białej, zapiętej na 3/4 wysokości koszuli, trzymał na rękach, podobnie ubranego, małego Matheo, by choć trochę ulżyć Sav.
Ceremonia się rozpoczęła. Ksiądz odmówił krótką modlitwę i zapytał:
- Brennan, czy bierzesz sobie Brandona Jamesa Hudsona za małżonka i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że go nie opuścisz aż do śmierci?
- Tak. - odparł bez zastanowienia Bren.
- Czy Ty Brandonie... - zadał mi takie samo pytanie, na które z wielką radością odpowiedziałem 'Tak'. - Ogłaszam Was małżeństwem. Co Bóg złączył człowiek niech nie rozdziela. Możecie się pocałować. - orzekł, a ja i Breni złączyliśmy usta w czułym pocałunku. Wszyscy zgromadzeni klaskali.
Byłem przeszczęśliwy. Początkowo zapierałem się uczuć do niego, a teraz nie potrafię bez niego żyć.
Ksiądz poprosił nas byśmy podpisali dokumenty, a gdy to zrobiliśmy, poszedł.
- Zapraszam na wesele! - krzyknąłem i, z ukochanym za rękę, podszedłem do stolika z tortem. Pokroiliśmy go i rozdaliśmy gościom.

Później wesele trwało do drugiej w nocy. Oczywiście Savannah z dziećmi poszła spać szybciej. Gdy goście się rozeszli, ja i Brennan udaliśmy się do naszej sypialni na noc poślubną.
- Kocham Cię Bren… - szepnąłem mu zmysłowo do ucha.
- A ja Ciebie, Brandon… - pocałował mnie w czule w usta.
Położyliśmy się na łóżku, a nasze rzeczy po kolei lądowały na podłodze. Pocałunki stawały się coraz gorętsze, oddechy coraz szybsze. Kręcone włosy Brena przyklejały mu się od potu do czoła, przez co wyglądał jeszcze bardziej uroczo.
Mówi się ‘serce nie sługa’ ~ to prawda. Nigdy nie mamy wpływu na to w kim się zakochamy. Ludzie często potępiają takie związki jak mój i Brennana, jednak ja się tym nie martwię. Mój znajomy powiedział kiedyś ‘Kochaj kogo kochasz, to bez znaczenia.’, więc kocham Brena całym sercem i się z tym nie kryję. Przede mną jeszcze wiele długich, zaskakujących lat życia z nim… Najwspanialszych lat życia.

-----------------------------------------
jeśli ktoś jest ciekaw, to w kolorze jasnego winogrona
-----------------------------------------
Jak ja kocham ten rozdział. Wzruszam się za każdym razem jak go czytam. Wy też?

1 komentarz:

  1. Cóż za piękny ślub! "Co Bóg złączył..." Ja też uważam, że mają prawo do miłości. Szkoda tylko, że Lexa nie było.
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń