(rok 2025)
*Savannah*
Typowy październikowy poranek ~
temperatura około 10°C, pochmurno. Leniwie wstałam z łóżka i poszłam do
łazienki wziąć prysznic. Następnie udałam się do kuchni, by przygotować
śniadanie dla siebie i dzieci. Stałam przy kuchennym blacie i kroiłam pomidora,
gdy w radiu puścili znajomy mi utwór, ulubioną piosenkę Alexa. Od razu powróciły
do mnie wspomnienia z nim związane…
Byłam u Alexa w Chicago, szykowałam romantyczną kolację. Jego rodzina
wybyła do opery, więc mieliśmy dom tylko dla siebie. Ukochany podszedł do mnie
od tyłu i ucałował w szyję.
- I jak Ci idzie, kochanie? – spytał i wziął prosto sprzed noża
kawałek pomidora przeznaczonego do sałatki.
- Dobrze. Prawię kończę. – odłożyłam ostre narzędzie na bok. – Nie
podjadaj tylko… - chwyciłam jego dłoń, gdy chciał podnieść kolejny kawałek
warzywa.
- Okay, okay… - mruknął pod nosem.
- Grzeczny Lexik. – odwróciłam się twarzą do niego i pogłaskałam po
głowie.
Nasz związek trwał wtedy już równe pół roku. Ukrywaliśmy to przed
rodziną, znajomymi… Ukrywaliśmy przed całym światem. Ja byłam samolubna i
chciałam mieć go tylko dla siebie. On był taki sam.
- I już. – oznajmiłam z radością i postawiłam miskę z sałatką na
stole.
Po posiłku poszliśmy do łazienki wziąć wspólną kąpiel, a następnie
położyliśmy się w jego łóżku, gdzie kochaliśmy się przez całą długą noc...
Zjadłam śniadanie w towarzystwie dzieci,
brata, Brena i Eiana.
- Pozmywacie? – spytałam McNeely’ego,
wstając od stołu.
- Pewnie Savi. Wiemy, że chcesz mieć
to jak najszybciej za sobą. – odparł i zniósł naczynia ze stołu.
Ubrałam dzieci odpowiednio do pogody
i autem Eiana wybrałam się na cmentarz. Trochę mi zajęło odnalezienie nagrobka
z widniejącym napisem ‘Flagstad’ i
datą śmierci. Gdy mi się udało, zatrzymałam się i zapaliłam znicza. Odwróciłam
się do Esperanzy i Matheo.
- Chyba nadszedł ten dzień, w którym
poznacie prawdę o ojcu… - zaczęłam.
Początek był spokojny, łatwy do
przekazania, ale wydarzenia sprzed sześciu lat… Przy nich całe strugi łez
spłynęły po mojej twarzy. Doszłam już prawie do końca, kiedy usłyszałam swoje
imię za plecami.
- Savannah! – wysoki brunet zdjął
okulary przeciwsłoneczne i podszedł bliżej. Dopiero rozpoznałam, że to on.
- Alex! – rzuciłam się chłopakowi na
szyję i czule pocałowałam. – Myślałam, że nie żyjesz…
- Jak widać ja żyję, a Ty opłakujesz
mojego brata. – odsunął na bok wazon z kwiatami, który przysłaniał pół tablicy.
- Um, sorry. To wszystko przez te
zbyt silne emocje. – uśmiechnęłam się do niego przepraszająco. – A teraz
obiecaj, że więcej mi tak nie znikniesz…
- Obiecuję. – przyrzekł i spojrzał w
kierunku dzieci. – Moje? – spytał, a ja tylko przytaknęłam. Byłam zbyt
zszokowana, by coś powiedzieć.
Flaggy podszedł do Esperanzy i Matheo
i dokończył opowiadaną przeze mnie historię w bajkowy sposób.
Brzmi jak wielki wielki finał!
OdpowiedzUsuńAle ja mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec i dowiemy się czemu Flaggy zniknął na 6 długich lat...
Pozdrawiam i czekam na next.