piątek, 27 stycznia 2017

Rozdział 24

(rok 2025)

*Brennan*

Szykowałem właśnie domowe nuggetsy, gdy do kuchni wbiegł wesoły Matheo.
- Tata wrócił! – krzyknął, a ja odwróciłem się od kuchenki.
Rzeczywiście tak było. Savannah stała, trzymając Esperanzę na rękach, a Alex obejmował ją ramieniem.
- Super, że jesteś stary! – przytuliłem go. – Kurczaka? – spytałem przysuwając do niego gorącą patelnię, a ten wybuchnął śmiechem. – Co? Nie lubisz mojej kuchni? – spojrzałem na niego smutno. – Skoro tak, to nie ma dla Ciebie obiadu. – odwróciłem się tyłem do niego i wróciłem do szykowania posiłku.
- Bren, nie gniewaj się. Po prostu zaskoczyłeś mnie tym. – Flagstad podszedł do mnie i szeroko się uśmiechnął.
- Jest okay. Siadajcie do stołu. Zaraz obiad. – oznajmiłem i przełożyłem nuggetsy na talerz.

Kwadrans później siedzieliśmy wszyscy przy stole i dyskutowaliśmy na wszelakie tematy. Espe chwaliła się tym co już potrafi, Matheo zamęczał Alexa pytaniami o to, kiedy pójdą grać w piłkę, Eian opowiadał mu co się zmieniło… Trzeba przyznać, że od dawna nie było tu tak głośno.
Gdy wszystkie talerze były puste, Sav odesłała dzieci do salonu. Musieliśmy poważnie porozmawiać z Flaggym o jego zniknięciu.
- Więc… Jak to było? – spytałem.
Alex odchrząknął i zaczął wspominać:
- Tego listopadowego dnia wróciłem od razu do swojego domu i spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy. Miałem dość tego zakładu, tych trupów… Tego wszystkiego. Po drodze na lotnisko zostawiłem kopertę w szafce Sav.
- To czemu Cię nie widzieliśmy? – przerwał mu McNeely.
- Wy mnie szukaliście, ja wszedłem przez okno. Proste, co nie? – zaśmiał się cicho pod nosem. – Ale wracając do historii… Pojechałem do Chicago po przedmioty, których nie przywiozłem wcześniej do LA. Tam nikomu nic nie mówiłem, nie miałem na to ochoty… Zostawiłem pamiętnik z zaznaczoną tam jedną konkretną kartką na biurku, bo wiedziałem, że go przeczytacie po rozmowie z Hannah. Co prawda, wróciłem później do Los Angeles po resztę ubrań i widziałem się z Brandonem, ale nie umiałem tu zostać. Twoja zdrada, Sav, jeszcze zbyt mocno mnie bolała. Udałem się do Roseau, gdzie do teraz mieszkałem na skromnym ranczu. Wiele razy miałem głupie pomysły, wiele razy próbowałem się zabić… Jednak nie umiałem tego zrobić. Może to przez mój strach do śmierci, może z miłości do Ciebie. – chwycił pod stołem Savi za dłoń. – Jack, mój kumpel, na bieżąco mnie informował co u Was… Pomógł mi także zrujnować to okropne miejsce, nasz zakład…
- Co!? Ty to wszystko zaplanowałeś!? – Eian poderwał się z miejsca, gotów by uderzyć Flagstada.
- Tak. Przepraszam… - mruknął cicho. – Szczerze nienawidziłem tego miejsca, szczerze. Ale nie mówmy już o tym…  Cieszmy się obecną chwilą… Cieszmy się tym, że znów jesteśmy w komplecie.
- Alex ma rację. – wstałem od stołu i przyniosłem z barku pięć kieliszków oraz szampana. – Powinniśmy cieszyć się tym co mamy… - wziąłem do ręki korkociąg i otworzyłem butelkę. Rozlałem alkohol do przygotowanych wcześniej naczyń i wzniosłem toast. – Za powrót Alexa! Za lepsze jutro!

1 komentarz:

  1. I to już mógłby być właściwie koniec, ale chyba nie jest, bo nic innego nie polecasz ;)
    Pozdrawiam serdecznie i czekam co jeszcze się wydarzy.

    OdpowiedzUsuń