(rok 2017)
*Alex*
Doleciałem samolotem do Ameryki
Południowej, a konkretnie do Roseau. Samochodem terenowym, który otrzymałem
przy zakupie posesji, dotarłem na swoje ranczo. Wstawiłem bagaże do środka i
poszedłem przejść się po okolicy.
- Alex? - usłyszałem za plecami, więc
się odwróciłem.
- Jack? Nie wierzę. Tyle czasu to już
minęło. Miło Cię widzieć, stary. - wyściskałem go.
- Co tu robisz, Flaggy? Nigdy nie
chciałeś mieszkać w Roseau…
- Wiele się zmieniło. Dużo
przeszedłem, zdecydowanie za dużo…
- Kobieta?
- Tak. Myślałem, że mnie kocha, a ona
zdradziła mnie z bratem kumpla.
- Uuu… To nieciekawie…
- Ale to nie wszystko. Miałem także
dość swojej pracy. Gitarzysta w The Heirs, okay. Pracownik zakładu
pogrzebowego, bardzo nie. Po prostu nie lubię trupów. A zniknięcie to najlepsze
rozwiązanie moich kłopotów, więc jestem. Kupiłem ranczo, zostaję na stałe.
- Fajnie. Znów będziemy spędzać razem
czas jak to było w dzieciństwie. – ucieszył się, ale ja wcale nie byłem tego
taki pewien. Liczyłem na odrobinę spokoju, samotności...
- Muszę już iść. – rzuciłem, patrząc
na zegarek. Chciałem jak najszybciej zamknąć się w swojej posiadłości.
- Szkoda… Ale na pewno się jeszcze
spotkamy. – ubrał na głowę kapelusz i ruszył w pole.
Po ponad półgodzinnym spacerze,
wróciłem do siebie i rozpakowałem bagaże. Przypomniało mi to o trasie z The
Heirs… Ile razy Brennan rozpakowywał się w hotelu, nawet na jedną noc, a my później
wrzucaliśmy jego rzeczy jak popadnie, by zdążyć na samolot… Trochę mi za nimi
tęskno, ale nie wrócę. To wszystko zaszło już za daleko…
- Alex, śpisz? – Savi szturchała mnie nosem, gdy jednej nocy, spałem u
niej.
- Nie, a co? – odparłem, ziewając.
- Głodna jestem. Pizza na kolację to za mało. – mruknęła.
Leniwie zwlokłem się z łóżka i poszedłem do kuchni, by przygotować jej
kanapki. W pomieszczeniu zastałem Brandona, który siedział z butelką Tequili i
rozpaczał nad swoim losem.
- Wszystko dobrze? – zapytałem.
- Nic nie jest dobrze… Ludzie nie chcą umierać, więc mniej zarabiam…
Czasami to wszystko wydaje mi się do bani… - szlochał.
- Nie martw się. Jakoś się ułoży, zobaczysz. – pocieszyłem go.
- A tak właściwie, to co Ty tu robisz?
- Yyy… Nocuję u Sav. Boi się burzy, którą na dziś zapowiadali.
- Aha. To ja idę spać. – wstał i chwiejnym krokiem ruszył do swojej
sypialni.
Siedząc na kanapie w ogromnym
salonie, słyszałem tylko słowa Brandona 'Wszystko
wydaje mi się do bani…'. Miał rację. Miłość jest do bani. Sława jest do
bani. Życie jest do bani. Ze złością rzuciłem trzymanym w ręce kieliszkiem o
podłogę, a następnie podniosłem jeden z odłamków i przyłożyłem go do
nadgarstka.
- To przez Ciebie, Sav Hudson! Za tę
głupią miłość! – krzyknąłem i wbiłem sobie szkło.
--------------------------------------
Witajcie serdecznie!
Rikeroholic - nie ładnie tak czytać przedpremierowo przed ramię, bo potem jest 'Nocowałem u Sav. Bałem się jej zakłopotanej twarzy.'.
Mała ciekawostka: Roseau w Ameryce Południowej istnieje naprawdę.
Uwielbiam końcówkę tego rozdziału, a wy?
Jeśli jesteście ciekawi co dalej zapraszam na next za tydzień!
Pozdrowionka :)